Każdego dnia wyrzucałam z siebie dziwnie brzmiące słowa, które unosiły moją duszę część po części z dala od ciała. Przesyłałeś mi piosenki, a ja byłam przewidywalna jak tykanie zegara. Bodziec – reakcja. Nie kocham, nie potrafię. Nadzieja. Po kilku miesiącach wszyscy ją tracą. Po kilku miesiącach – przegrywasz. Już mnie to nie rusza. Mówię. Na przykład o tym, że pada. Nie o tym, że istnieję, albo – kiedyś istniałam. Ten rodzaj umowy. Jestem tylko ciałem prowadzonym na rzeź. Jestem tylko ciałem i to komuś wystarcza. Kraj, do którego jadę ma swoich ludzi i swoje prawa. Będę pracować jak przystało. Poznam wszystkich ludzi tego miasta. Poznam chłopców, którzy sprzedają swoje ciała. Ćpam i piję, myślę o śmierci i nie mam Ci nic do zaoferowania oprócz tego durnego fellatio. Kiedyś chciałam zapomnieć o strategiach. Byłam kobietą – tak mnie nazywałeś. Nie poznałam, co to wstyd ani rozsądek. Nie byłam tajemnicą. Nie byłam wolna. Nie miałam wrodzonej elegancji. Odrywałam się od ziemi i spadałam. Pieprzona fantastka – mówiłeś, a ja wierzyłam, że to o mnie.